Od kilku dni czuję się słabo, jestem przeziębiony, więc mimo iż zapowiada się piękna niedziela, nie miałem w planach wyjścia na rower. Gdzieś koło 10 włączam TV, patrzę wyścig o mistrzostwo świata zawodowców, myślałem że transmisja jest dopiero od 12:20, ale nic oglądam. Ucieczka, 15 minut przewagi, Polacy gonią. Koło 12 idę do kościoła, potem na Pola Chwały, wracam koło 14, do mety pozostało 70 kilometrów, ciągle pada, a tu nagle czwórka Polaków wycofuje się jednocześnie w wyścigu. Na 60 km do końca idzie ucieczka, nie ma w niej Polaków, dziś chyba nic z tego nie będzie:(
Po trwającej wieku przerwy na reklamy okazuje się, że jednak większość faworytów dalej jedzie w peletonie, ucieczka nie jest odpuszczona, więc może jeszcze Kwiatek ma szansę. Na kolejnych okrążenia idą kolejne ataki, Polacy siedzą cicho w peletonie, ucieka mocna czwórka, na 20 km mają prawie minutę przewagi, robi się niebezpiecznie, na czoło wychodzi Paterski a za nim Kwiatek. Paterski na kresce przed ostatnim okrążeniem likwiduję groźny kontratak z dwoma Hiszpanami, na przedzie dalej czwórka, dalej ponad 40 sekund przewagi, do pracy biorą się Hiszpanie, przewaga topnieje. Podjazd pod Confederación 5 km średnio 3,3 procent, w końcówce podjazdu Gołaś wyprowadza Kwiatka na czoło, ostatnie metry Kwiatek ciśnie i na zjazd wpada z przewagą może 2 metrów, ale na zjeździe ucieka. Na dole przewaga jest minimalna, ale jednak, po chwili Kwiatek dopada uciekająca czwórkę, chwilę jedzie na kole, ale jak zbliża się peleton i rozpoczyna podjazd od Mirador, Kwiatek ciśnie i ucieka. Peleton dopada ucieczkę i konsternacja, kto ma gonić Kwiatka, myślą i myślą a Kwiatek jedzie. W końcu atakuje Purito, za nim idzie Valverde, Gilbert, Gerrans, Van Avermaet, Breschel, Gallopin, ale Kwiatek jest już na szczycie i pędzi w dół. Przewaga 9 sekund, w drugiej grupie znowu nie ma kto gonić, w końcu Gilbert postanawia się poświęcić, pędzi za Kwiatkiem ile sił w nogach, ale przewaga nie maleje, do mety coraz bliżej. Na 1,5 km przed metą wściekły Gilbert daje znak pomóżcie już nie dam rady. Kwiatek ciągle z przodu, ostatni kilometr, 500 metrów, na 100 metrów przed metą Kwiatek obraca się do tyłu i przestaje kręcić, podnosi ręce, całuję orzełka, a za nim finisz, wygląda jakby mieli go zaraz dopaść, ale nic z tych rzeczy, Kwiatek przetacza się przez linię mety, za nim wpada rozpędzona grupa i mija go 5 metrów za metą. Niesamowite KWIATEK MISTRZEM ŚWIATA.
Drugi Gerrans, trzeci Valverde, przegrani Belgowie, Gilbert nie finiszował bo nie miał sił po pogoni, Van Avermaet nie dał rady i skończył dopiero 5, ale jak to ma znaczenie. Kwiatek wygrywa, w peletonie na 17 miejscu przyjeżdża Paterski, też niesamowity wynik biorąc pod uwagę pracę jaką wykonał dla Kwiatka:)
Przyznam szczerze, że nie wierzyłem, że może się udać, wiadomo było że chłopak ma potencjał, ale zawsze czegoś brakowało. Po cichu liczyłem na medal, ale na mistrzostwo. Jednak Kwiatek rozegrał wyścig jak profesor, czekał prawie do samego końca, zaatakował w najlepszym momencie, wiedział, że jak dojedzie w czołówce to na kresce taki Gerrans i Valverde go ograją, a tu nie dał im na to szans. Pojechał pięknie, choć te ostatnie 100 metrów i celebrowanie zwycięstwa przed metą mnie prawie przyprawiły i o zawał:)
Po czymś takim po prostu nie mogłem zostać w domu, mimo że przecież jestem przeziębiony, szybko się ubieram, oglądam jeszcze dekoracje, wyciągam szosówkę i drogę. Dziś miało być spokojnie, bez walki na segmentach, bez napinki. Jadę sobie przez Puszczę, tempo w granicach 30 km/h i jeszcze raz przeżywam wyścig. Oglądam kolarstwo od dobrych 5-6 lat, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem, ten sezon był wspaniały, ale to czego dokonał dziś Kwiatek - niesamowite. Miałem jechać nad Czarny Staw, ale decyduję się skręcić na Stanisławice, wyjeżdżam z lasu i kręcę przez Cikowice i Stanisławice ma Kłaj. Słońce powoli zachodzi, robi się chłodno, miało być spokojnie ale w głowie świta mi walka na segmencie w Dąbrowie (na tej dłuższej, nie mojej wersji). Przejeżdżam przez Szarów, skręcam koło wiaduktu i walka. Początek łagodny, maks 3%, zakręt i zaczyna się mój odcinek, po chwili stromizna rośnie, staram się z całych sił, ale właśnie sił mi brakuje. Tętno skacze ponad 180, ale prędkość i tak spada do 14 km/h. Na szczycie prawie zawał, ale wynik udaje się poprawić, na dłuższej wersji wskakuje nawet na 2 miejsce średnia 21,33 km/h, na krótszej (mojej) wersji też się poprawiam, ale końcówkę pojechałem słabo i mam dopiero 4 wynik.
Potem seria zjazdów, przejazd przez Puszczę i przede mną jeszcze jeden segment na ulicy Dębowej. Rozkręcam rower i pędzie ponad 40 km/h, ale jest próg zwalniający, trochę się boję wjechać na niego z taką prędkością, lekko hamuje, za progiem mam 32 km/h i muszę znów rozkręcać, tym razem dochodzę już tylko do jakiś 38-39 km/h na godzinę. Na domiar złego doganiam samochód, który jeszcze zwalnia przed skrzyżowaniem (metą segmentu). Wynik poprawiony, średnia 38,89 km/h, wskakuję na 3 miejsce, ale ten odcinek na pewno mogę pojechać mocniej, tyle że chyba muszę zaryzykować na progu, no i potrzebne są sprzyjające okoliczność i brak przeszkód w postaci wolno jadących samochodów, do drugiego miejsca brakuje mi 5 sekund.
Do domu dojeżdżam strasznie zmęczony, cała wycieczka na stosunkowo wysokim jak na mnie tętnie. Nie czułem się dziś za dobrze, ale w sumie wycieczka wyszła dość szybka:)